Jak pierwszy raz zobaczyłam moją kuchnię to się z deka przeraziłam. Nie był to mój wymarzony aneks kuchenny...no i te meble...Wiedziałam, że nie będziemy mogli kupić nowych mebli i w sumie nikt inny oprócz mnie nie widział w nich nic złego, a mi jakoś nie pasowały. Plusem była wielkość pomieszczenia. Dla mnie kuchnia to pomieszczenie, w którym nie tylko się gotuje, ale spędza większość dnia i wykorzystuje ten multifunkcjonalny (jest takie słowo?) pokój na różne sposoby.
Moja kuchnia jest więc też jadalnią, impezownią, ma część relaksacyjną, biurowo-organizacyjną, medialną i jest placem zabaw dla dzieciaków.
Tak jest teraz, a było tak...
Zdecydowałam się pomalować meble. Po pierwszej szafce miałam dluuugą chwilę zwątpienia czy dobrze robię, bo to przecież trzeba wcześniej zmatowić, zagruntować i dopiero malować, a potem druga warstwa...a czasu brak. No ale uparłam się, co tam...i teraz nie żałuję. Potem było kładzenie tapety...i nie było to takie trudne jak myślałam, malowanie ścian, sprzątanie i w końcu można było sprowadzić swoje gary;-)
Najistotniejszym zakupem poczynionym do kuchni była dla mnie wyspa kuchenna. Najtańsza jaką udało mi się znaleźć byla wyspa z Ikea, duża, funkcjonalna z pięknym blatem. Wyspa jest sercem tej kuchni i pełni rolę stołu, baru, domku dla dzieci -;) Uwielbiam ją-:)
Zmieściły się tu również dwa inne stoliki. Jeden dla małych łobuzów, żeby mieli gdzie jeść, rysować, bawić się. Drugi czerwony site table, tak zwany stolik wielorakiego przeznaczenia, on przyjmuje wszystko-;)
Z drugiej strony można się zrelaksować na sofce, popatrzeć na tv, obejrzeć albumy ze zdjęciami. Zamieszkały tu moje poduchy, o których pisałam w poście marcowym.
Bystre oko pewnie zdążyło zauważyć, że ciągle brakuje mi lamp, firanki i sama nie wiem jeszcze czego.
Kuchenna rewolucja w moim domu trwała długo. Efekt jest taki, że mam przestrzenną, funkcjonalną i kolorową kuchnię, w której wszyscy świetnie się czujemy.
Idę coś zjeść...
eda